Google Website Translator

wtorek, 14 lutego 2012

PO CO POPULARYZOWAĆ NAUKĘ?

Powoli dobiegamy końca postów z serii "JAK POPULARYZOWAĆ NAUKĘ?" przypieczętowanych moimi przemyśleniami o tym, po co w ogóle to robić. W gwoli przypomnienia:

  • W pierwszej częsci tej serii zwróciłam uwagę na sam charakter popularnej nauki, z czego on wynika i jakie ma konsekwencje 
  • W części drugiej pisałam więcej o dziennikarstwie popularno-naukowym zagrożonym nie tylko przez spłycenie formy, ale również przez niekompetentnych dziennikarzy. Wszystko to wiązało się z opisywaniem nauki jako procesu, a nie jako zbioru słusznych i zawsze prawdziwych wyników idealnie przeprowadzonych eksperymentów. 
  • I w końcu w ostatniej, trzeciej części doszłam niejako do sedna moich wcześniejszych wypowiedzi stwierdzając, że współpraca naukowców i dziennikarzy jest konieczna i niezbędna w dojrzałym i mądrym popularyzowaniu nauki. Dodatkowo, nie same fakty i odkrycia należałoby opisywać, ale również wyjaśniać jak działa nauka w ogóle, najlepiej w szkole i to od jak najwcześniejszych lat.
Chodzi więc tak naprawdę o powszechną, acz atrakcyjną i odpowiedzialną edukację metodologii naukowej oraz krytycznego myślenia.  Tylko - spytam raz jeszcze - po co? Widzę przynajmniej dwa  dobre powody, dla których warto inwestować w takie działania na globalną skalę:

1) Walka z pseudonauką i nieuczciwą szarlatanerią.

Jest to coś co dotyka mniej i bardziej wykształconych, bogatych i biednych. Bo pseudonauka to nie tylko astrologia i wróżenia z kart, ale również homeopatia, biorytmy, refleksologia, grafologia, akupunktura, kinezjologia, różdżkarstwo (radiestezja), feng-shui czy zimna fuzja, by wymienić tylko kilka pseudonaukowych konceptów, z jakimi mamy do czynienia na co dzień. Ktoś może powiedzieć, że nie ma żadnej szkody w pójściu "do Chinki" na jakiś niewinny "masaż leczniczy" - w najgorszym wypadku po prostu się rozluźnię i zrelaksuję. Albo co jest złego w braniu leków homeopatycznych? - nawet jeśli nie pomogą, to na pewno nie zaszkodzą (skoro to tylko cukier albo czysta woda). Jednak fakty przeczą takiemu myśleniu, szczególnie kiedy wyznawcy pseudonauki rezygnują z konwencjonalnego leczenia na rzecz medycyny alternatywnej.


Tim Farley na prowadzonej przez siebie stronie "What's the Harm?" prowadzi skrupulatną kronikę fatalnych lub niefortunnych konsekwencji wierzeń pseudonaukowych i jak dotąd naliczył (bazując tylko na literaturze angielskiej) blisko 370 000 ofiar śmiertelnych, ponad 300 000 osób rannych oraz blisko 3 miliardy dolarów strat w pośrednim lub bezśrodnim efekcie wierzeń pseudonaukowych. Choć nierzadko do medycyny alternatywnej prowadzi ludzi desperacja i chęć spróbowania "wszystkiego", tak najczęściej są oni zachęcani plotkami o domniemanej skuteczności szarlatanerii ("sasiadka spod ósemki po wypiciu tej herbatki w momencie stanęła na nogi!"), perswazyjnymi reklamami czy namowami charyzmatycznego szarlatana. Krytyczne myślenie jest.. krytyczne w umiejętności odróżnienia tego typu manipulacji od udokumentowanych faktów. Pomaga ono również wyjaśnić dlaczego sąsiadka mogła poczuć się lepiej (efekt placebo, regresja do średniej, inne czynniki wpływające na poprawę samopoczucia), jak i docenić wartość i znaczenie kontrolowanych, zrandomizowanych badań medycznych z podwójnie ślepą próbą. Ostatecznie krytyczne myślenie to nic innego jak nawyk sceptycznego zadawania pytań typu: na czym opierasz swoje twierdzenia? Czy można inaczej zinterpretować podstawy, na których się opierasz? Czy masz jakiś interes w tym, bym ci uwierzył/a?

2) Kształtowanie mądrego i odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego 

Konferencja Klimatyczna ONZ 2011, Durban, RPA
Żródło: flickr.com 
Choć nie każdy musi by naukowcem,  tak chcąc nie chcąc nauka staje się coraz bardziej integralnym elementem naszego społeczeństwa i naszej polityki. Jakby nie było, to w demokracji my wszyscy wybieramy ludzi rządzących naszym krajem i decydujących między innymi o działaniach na rzecz zmieniającego się klimatu,  zrównoważonego rozwoju, genetycznie zmodyfikowanej żywności, zapłodnienia in vitro czy badań nad komórkami macierzystymi. Zatem my, jako społeczeństwo, musimy umieć odróżnić demagogię od solidnego przedstawienia stanu obecnej wiedzy. Jako społeczeństwo powinniśmy umieć zadawać pytania specjalistom o rzetelność i znaczenie ich badań oraz politykom o konsekwencje ich działań. To, ile fachowej wiedzy sami zasięgniemy w tym zakresie zależy do nas, ale pewne krytyczne nawyki myśleniowe powinien mieć wyrobione każdy.

Bo w każdej dziedzinie znajdzie się "ekspert" przeczący ogólnie przyjętej wiedzy, czasem dla dobra czasem dla szkody prowadzonych badań. Na polskim gruncie negatywnie "wybija się" prof. Jan Narkiewicz-Kłodko w debacie na temat genetycznie zmodyfikowanych organizmów (GMO). Tylko i wyłącznie ze względu na jego tytuł naukowy przeciwnicy GMO mogą zyskać posłuch, bo na pewno nie ze względu na argumenty "popierające" jego stanowisko ("obce" DNA aktywuje w naszym ciele uśpione bakterie i wirusy, które mutują i mogą stać się zjadliwe). Zamiast ślepo wierzyć jego wypowiedziom tylko dlatego, że jest profesorem (w Instytucie Warzywnictwa w Skierniewicach, ale profesorem!), należałoby go spytać: jakie DNA? jakie bakterie? jakie mutacje? jakim sposobem? Nie każdy od razu musi wiedzieć, że takie argumenty mają się nijak do rzeczywistości, ale każdy może się szybko o tym zorientować po zadaniu podobnych pytań.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto popularyzować naukę i krytyczne myślenie, choć ma od podłoże bardziej emocjonalne. Gdy wkłada się wysiłek w zrozumienie czegoś... gdy w zorganizowany sposób składa się kawałki informacji w jedną całość... gdy to prowadzi do głebszego zrozumienia... Powstaje zachwyt nad pięknem świata - i to tego prawdziwego, niedoskonałego, wciąż nie w pełni poznanego. Rozwija się pokora nad ograniczeniem naszych zmysłów, ale też ekscytacja i odwaga do zadawania nowych pytań, podejmowania nowych intelektualnych wyzwań. A to są przeżycia warte zdobycia Everestu! - niech więc każdy ma swoją szansę wdrapania się na Poznawczy Dach Świata.

Do przeczytania wkrótce!  

4 komentarze:

  1. Dodam jeszcze dwa powody.

    1. Wiedza na temat biologicznych podstaw profilaktyki zdrowotnej (np. szczepień i badań przesiewowych) i metod leczenia (np. działania antybiotyków).

    Przybywa rodziców, którzy nie zgadzają się na obowiązkowe szczepienia swoich dzieci. Niestety rozmaitych "rewelacji" medycznych można nasłuchać się także w gabinetach lekarskich i lepiej być pacjentem zaangażowanym w swoje leczenie, także przez krytyczną ocenę stosowanych metod, niż biernie wykonującym wszelkie zalecenia.

    2. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co wynika z badań finansowanych ze środków publicznych - czyli z pieniędzy podatników.

    Przy okazji, zachęcam do podpisywania: http://otwartymandat.pl :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zupełności się z Tobą zgadzam - myślę, że ostatnie afery 'szczepionowe' tylko dodają oliwy do ognia, aczkolwiek myślę, że tutaj spora wina spoczywa na popularnych mediach (przynajmniej opierając się na mediach brytyjskich), które sensacyjnie 'rozdmuchały' sprawę, często ignorując opinie profesjonalistów. I tutaj czasem aż trudno winić "zwykłych zjadaczy chleba", bo skąd mają wiedzieć o typach prowadzonych badań, odpowiednich kontrolach i próbach? Jednak z antybiotykami jest zupełnie inaczej i wiedzę o ewolucji odporności można przekazać nawet na lekcjach biologii w liceum. Świetnie podsumowałaś, że "lepiej być pacjentem zaangażowanym w swoje leczenie, także przez krytyczną ocenę stosowanych metod, niż biernie wykonującym wszelkie zalecenia.". Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. http://www.ted.com/talks/michael_shermer_on_believing_strange_things.html

    OdpowiedzUsuń
  3. http://www.youtube.com/watch?v=7OMLSs8t1ng

    OdpowiedzUsuń