Google Website Translator

czwartek, 27 września 2012

"OSZUKAŃCZA" MEDYCYNA?

Ben Goldacre to zabawny gość - mówiący jak na mój gust przynajmniej 1089 słów na sekundę, z furą włosów na głowie przypominającymi raczej baranka po kiepskiej trwałej niż cokolwiek innego. Ma też typowo angielskie, słodko-gorzkie poczucie humoru, a mimo to prawie nigdy się nie uśmiecha.  Dość łatwo możnaby go wziąć za komika, gdyby nie fakt, że jest doktorem medycyny i epidemiologiem-statystykiem. Jakby to nie zajmowało mu wystarczająco wielu godzin na dobę, to pisze książki ("Bad Science", oraz wydaną na dniach "Bad Pharma"), prowadzi własną kolumnę w "Guardianie" oraz dwa blogi (mniej oraz bardziej poważny) i reguralnie twitteruje do swoich przeszło 225 tysięcy czytelników. Uff.

Co jeszcze warto wiedzieć o Benie? Że jest irytująco odporny zarówno na "bullshit", jak i na poprawność polityczną.  I chyba to, że mówi o rzeczach ważnych. Stąd  zapewne jego zamiłowanie do demaskowania nonsensów, szarlatanów, homeopatów i pseudonauki (wpiszcie jego imię na youtubie a sami zobaczycie jaki to bezlitosny gość). A ostatnio również przekrętów "wielkiej farmy".


W swoim ostatnim artykule w "Guardianie" (który jest de facto fragmentem jego najnowszej książki) Goldacre opisuje kilkanaście takich "przekrętów" i zwraca uwagę na poważny problem: zatajania niepochlebnych wyników badań przez koncerny farmaceutyczne. Że co?

Na przykład reboksetyna - popularny antydepresant. Nawet Goldacre przypisywał go swoim pacjentom, po zrobieniu wszystkiego co w swojej mocy, by upewnić się, że lek jest godny zaufania: przeczytał wszystkie dostępne publikacje naukowe na temat tego leku, upewnił się, że ma lepszy efekt od placebo (wykazane w jednej próbie) i jest tak dobry jak konkurencyjne leki na rynku (wykazane w trzech eksperymentach). Wszystko to poparte dobrze zaprojektowanymi badaniami, z przyzwoitą liczbą uczestników. Nie pozostało nic innego jak wypisać receptę. 

Ale Ben, zarówno jak tysiące lekarzy i pacjentów, został wprowadzony w błąd: okazuje się, że nie wszystkie badania przeprowadzone nad skutecznością reboksetyny zostały opublikowane. Co zostało zatajone? To, że było w sumie 7 eksperymentów porównujących ten lek z placebo - nie jeden - z dziesięciokrotnie (tak! 10x!) wyższą liczbą uczestników. Sześć z tych prób pokazało, że reboksetyna nie jest lepsza w leczeniu depresji od zwykłej tabletki cukrowej (placebo). Tylko pozytywny wynik ujrzał (publiczne) światło dzienne. Co z porównaniem reboksetyny do konkurencyjnych leków? Okazuje się, że istnieją dane od trzykrotnie większej liczby pacjentów, które zastały zatajone i które pokazały, że stan uczestników badania przyjmujących reboksetynę w zasadzie się pogorszył w porównaniu z pacjentami przyjmujących konkurencyjne leki. Jakby tego było mało, zatajone dane jasno pokazały, że reboksetyna miała też więcej skutków ubocznych.
  
Jak przypomina Goldacre: to jest, najprościej w świecie, oszustwo naukowe. Jeśli opublikowałabym artykuł naukowy, gdzie arbitralnie "zignorowałabym" połowę pomiarów, społeczność naukowa od razu podniosłaby krzyk, nazwałaby mnie oszustką i wycofała artykuł z obiegu. W badaniach klinicznych tak się nie dzieje. 


Esomeprazol - niby lek na wrzody, który nie ma nic do
czynienia z lekami opisywanymi tutaj, ale
potrzebowałam zdjęcia tabletek ;) Źródło: Wikipedia

Jakim cudem istnieje system, gdzie nie tylko informacje o braku działania jakiegoś leku mogą zostać wrzucone do szuflady, ale również dane na temat ich negatywnych skutków? Dzieje się tak, bo koncerny farmaceutyczne rządzą się po trosze własnymi prawami. Naturalnie, każda firma farmaceutyczna powinna  uzyskać zgodę na przeprowadzenie badań klinicznych (w Polsce od  Prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych), następnie badania te są wpisane do Centralnej Ewidencji Badań Klinicznych. Choć starałam się doczytywać obszerne materiały w tej dziedzinie, nie doszukałam się informacji o konieczności publikowania wszystkich zarejestrowanych prób klinicznych w Polsce. Jedynie "Zbiór zasad prowadzenia badań klinicznych" wspomina o "Umieszczaniu, jeśli to możliwe, danych dotyczących badania zgodnie ze standardem strony www.clinicaltrials.gov na polskojęzycznych stronach internetowych sponsorów (firm farmaceutycznych)". 

Czy upowszechnione czy nie, dane muszą trafić do wewnętrznego kontrolera czy grupy rządu, która wcale nie ma obowiązku dzielenia się tymi informacjami z lekarzami czy naukowcami. Na przykład Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) - agencja rządowa odpowiedzialna za, między innymi, kontrolę żywności, suplementów diety i leków - nie spieszy sięz publikacją posiadanych danych. Pomimo istnienia od 2007 roku obowiązku publikowania wyników wszystkich przeprowadzonych badań klinicznych w USA  na stronie www.clinicaltrials.gov, w 2009 roku mniej niż jedna czwarta wszystkich wyników ujrzała światło dzienne. W takiej sytuacji, jeżeli te dane nie są dostępne na stronach internetowych, około połowa badań klinicznych doświadcza pewnego rodzaju zatajeń, a negatywne wyniki mają dwukrotnie mniejszą szansę publikacji w periodykach naukowych niż dane pozytywne, jakim cudem lekarze i pacjenci mogą rzetelnie ocenić wartość i zagrożenia związane z zażywaniem określonych leków?

Nie jest tak, że problem jest nowy i nic nie próbowano z nim zrobić: próbowano. Próbowano wprowadzać obowiązek rejestracji planowanych prób klinicznych, tak by gdy badania zostały zakończone, możnaby zweryfikować ich wyniki i sprawdzić, czy zostały opublikowane. Nakaz ten jednak był i nadal jest ignorowany. Również periodyki naukowe próbowały włączyć się do walki z tendencyjnością publikacji i ogłosiły, że niezarejestrowane badania kliniczne nie będą mogły być opublikowane (tak jakby to coś zmieniało ;) ), ale nawet tutaj nie ma konsekwencji: Goldacre powołuje się na artykuł naukowy z 2008 pokazujący, że blisko połowa opublikowanych badań klinicznych nie była prawidłowo zarejestrowana, a jedna czwarta nie była zarejestrowana wcale. 

Jak zatem walczyć z tym problemem? Goldacre sugeruje dwa rozwiązania:

1) konieczność publikacji wyników wszystkich badań klinicznych (współczesnych i przeszłych) przeprowadzonych na ludziach z użyciem wszystkich leków dostępnych obecnie na rynku - a konieczność ta nie powinna być tylko świstkiem papieru, a regułą konsekwentnie wdrażaną przez wszystkich zaangażowanych.

2) konieczność mówienia o tych problemach i uzmysławianie wszystkim, że one wciąż są i istnieją. 

Co tym samym czynię.

poniedziałek, 24 września 2012

JEŚĆ CZY NIE JEŚĆ? OTO JEST PYTANIE!

Obsesyjnie patrzysz na wagę, liczysz kalorie i masz kartę "użytkownika roku" w lokalnej siłowni? A może wręcz przeciwnie: nie masz już ciała Adonisa (tudzież Afrodyty), a twoje boczki są jakby większe niż ubiegłej zimy..? Tak czy tak, możesz być zainteresowany wstąpieniem do Calorie Restriction Society (CRS-Stowarzyszenia Ograniczania Kalorii), które za swój cel obrało ograniczenie spożywania 25-30% kalorii normalnie zalecanych dla zdrowej osoby danej płci i wieku (czyli taka młoda kobieta należąca do tego stowarzyszenia powinna dziennie zjadać 1400-1500 kalorii, zamiast przysługujących jej 2000 - to tak jakby była na ciągłej diecie!) . Czy jest to po prostu zgraja zakompleksionych anorektyków i anorektyczek szukających grupy wsparcia? Bynajmniej, jak zresztą zaznaczają na swojej oficjalnej stronie internetowej. Misją stowarzyszenia jest... DŁUGOWIECZNOŚĆ!

Owoce i warzywa są integralną częścią zdrowej, zrównoważonej diety, a jednocześnie mają niewiele kalorii.
Źródło: Wikipedia


ResearchBlogging.org Skąd pomysł, że niskokaloryczna dieta ma cokolwiek wspólnego z dłuższym życiem? Ano z wielu badań i to na stworzeniach różnej maści. Drożdże, nicienie, muszki owocówki, myszy - wszystke te organizmy miały dłuższy  (i to, bagatela, o 30-80% dłuższy!) żywot po ograniczeniu przyjmowanych kalorii (zwykle o 10-40% mniej niż przewiduje standardowa dieta). Na tym nie koniec! U samych tylko myszy w "odchudzonej" grupie 30% osobników umarło bez żadnych wyraźnych oznak chorób typowo związanych ze starzeniem się (rak, otyłość, cukrzyca, choroby autoimmunologiczne, etc) w porównaniu tylko z 6% w grupie kontrolnej. Czy mamy w takim razie do czynienia z magicznym eliksirem młodości?

Z przyczyn dość oczywistych trudno jest mierzyć efekty ograniczenia kalorycznego u ludzi, a przynajmniej na wyniki przyjdzie nam jeszcze poczekać - kto wie, być może członkowie CRS posłużą jako "szczury doświadczalne"?

Choć nie mamy jeszcze jasnych danych dla ludzi, mamy coś zbliżonego - dane dla rezusów. Rezusy, jako naczelne, są dużo wierniejszym odbiciem naszej ewolucji czy fizjologii, niż nicienie czy nawet myszy, tak więc przeprowadzone na nich badania powinny być dla nas bardziej informatywne. Żeby sprawę trochę skomplikować, prowadzona jest nie jedna, a dwie równoległe obserwacje tych małp naczelnych - w National Institute on Aging (NIA) i w Wisconsin National Primate Research Center (WNPRC).

W 2009 pojawił się  pierwszy raport z badań z WNPRC, gdzie przeszło 20 lat wcześniej rozpoczęto dietetyczny eksperyment. Wyniki były dość zdumiewające - w danym czasie aż 63% "odchudzonych" małp wciąż miało się dobrze, gdzie w grupie kontrolnej żyło tylko 45% małp. Co więcej, trzy razy więcej kontrolnych rezusów umarło z powodu chorób krążenia, dwa razy więcej z powodu raka. Wydawałoby się, że reguła "mniej kalorii - więcej życia" została potwierdzona też u naczelnych.

Stąd z pewnym zaskoczeniem zostały powitane doniesienia z drugiego eksperymentu, z NIA. Tam co prawda zwierzaki na diecie miały lepszy profil krwi pod względem trójglycerydów (które mają związek z chorobami krążenia), czy też w ogóle nie rozwinął się u nich rak. Ale różnicy w śmiertelności nie zaobserwowano. Dlaczego?

Rezus z Sanktuarium dla Dzikich
Zwierząt w Andhra Pradesh, Indie. Źródło: Wikipedia
Jedną z mozliwych przyczyn tych różnic może być inne podejście do grup kontrolnych: w badaniu z NIA, gdzie nie zaobserwowano różnić w długości życia, grupa kontrolna miała podawaną standardową ilość pożywienia (tak więc małpy z tej grupy nie były otyłe), gdzie we wcześniejszym eksperymencie rezusy kontrolne mogły jeść bez żadnych ograniczeń. Co więcej, osobniki kontrolne z NIA miały dostęp do zdrowszej żywności obfitującej w złożone związki roślinne, natomiast rezusy z WNPRC jadły przetworzoną żywność z mnóstwem rafinowanych cukrów. Tak więc wygląda na to, że efekty zdrowej, nieprzesadnej diety są wyraźniejsze, gdy porównujemy ją z przejedzonymi leniami kanapowymi.

Jaki morał płynie z tych badań? Po pierwsze: nadal nie wiemy na pewno czy ograniczenie jedzenia wydłuża życie, ale wiemy na pewno, że pomaga ono żyć zdrowiej. Po drugie: to, jak konstruowany jest eksperyment, a szczególnie grupa kontrolna, ma kluczowe znaczenie dla interpretacji samego badania. No i może po trzecie, dość trywialnie: jeden wynik to nie wszystko, tylko powtarzanie badań daje pełnejszy obraz rzeczywistości!

Z drugiej jednak strony co by było, gdyby faktycznie dieta uboższa w kalorie o 20-40% gwarantowała dłuższe życie? Wszak tak dramatyczne ograniczenie pożywienia może spowodować zaburzenia żywienia, takie jak anoreksja czy bulimia, większą podatność na choroby czy nawet depresję - wiedzą i piszą o tym członkowie CRS! Nawet wtedy pozostawałaby w indywidualnej gestii decyzja, czy żyć dłużej czy krócej - z wszystkimi tego konsekwencjami.

Tak czy tak, dbajmy o swoje ciała długoterminowo: nie przejadajmy się, uprawiajmy sport, a jest spora szansa, że będziemy żyć długo i szczęśliwie :)


ResearchBlogging.org






1) Julie A. Mattison,, George S. Roth,, T. Mark Beasley,, Edward M. Tilmont,, April M. Handy,, Richard L. Herbert,, Dan L. Longo,, David B. Allison,, Jennifer E. Young,, Mark Bryant,, Dennis Barnard,, Walter F. Ward,, Wenbo Qi,, Donald K. Ingram, & & Rafael de Cabo (2012). Impact of caloric restriction on health and survival in rhesus monkeys from the NIA study Nature Letter DOI: 10.1038/nature11432


2) Ricki J. Colman1,*,, Rozalyn M. Anderson1,, Sterling C. Johnson1,2,3,, Erik K. Kastman2,3,, Kristopher J. Kosmatka2,3,, T. Mark Beasley4,, David B. Allison,, Christina Cruzen,, Heather A. Simmons,, Joseph W. Kemnitz and, & Richard Weindruch (2009). Caloric Restriction Delays Disease Onset and Mortality in Rhesus Monkeys Science DOI: 10.1126/science.1173635


3) Lauren W. Roth, Alex J. Polotsky (2012). Can we live longer by eating less? A review of caloric restriction and longevity Maturitas DOI: 10.1016/j.maturitas.2011.12.017

sobota, 22 września 2012

KOLEJNE ZMIANY NA BLOGU

Zapewne niektórzy z was zauważyli zmiany na blogu - niesamowite jakie cuda może działać odrobina wolnego czasu w weekend! Tak czy tak, z najważniejszych rzeczy zmienił się header bloga oraz powstała strona fejsbukowa "Nauki, rzeczy ludzkiej" (by być z wami zupełnie szczerą, rozważam nawet zmianę nazwy bloga, ale o tym będzie innym razem). Zachęcam was szczególnie do "polubienia" tej strony, bo da wam to nie tylko bieżący dostęp do tego, co się dzieje na blogu, ale również do wielu innych nowinek i dyskusji (czy śmiesznych zdjęć związanych z nauką, co nie jest bez znaczenia!). Naturalnie, z wielką radością witam wszelkie komentarze dotyczące zmian czy waszych sugestii co do dalszej modernizacji bloga!

piątek, 21 września 2012

PIĄTKOWA LINKOWNIA 7

Piątek! A to znaczy, że czas na przygotowane się do nadchodzącego weekendu przy relaksującej piątkowej linkowni :)

Ig Noble rozdane! Moim ulubieńcem jest "wyciszacz mowy" i skanowanie mózgu martwego łososia.. .:)

Poza tym, chcę podzielić się z wami linkiem prosto z Klid.pl: czy słyszeliście o portalu Pogromcy Mitów Medycznych? Bardzo mi brakowało podobnej inicjatywy w polskim internecie - ale cóż, portal jest nowy i miejmy nadzieję, że będzie przykładnie spełniał swoją oświecającą rolę!

Zapewne słyszeliście o tym badaniu pokazującym szkodliwość GMO? Wszyscy są zaniepokojeni, choć być może niesłusznie, bo wiele wskazuje na to, że badanie jest ciężko podejrzane...

Może się nad tym nigdy nie zastanawialiście, ale jakbyście byli zainteresowani, to szympanse też mają swoich geniuszy.

I link polecony przez moją psiapsiółę: jesli macie ochotę jechać na koniec świata pod przykrywką uczestniczenia w konferencji, ta strona może wam pomóc :) Znajdziecie tam opcję wyszukiwania wszelkiej maści konferencji ze względu na kraj!

Tak więc pozostaje mi życzyć wam udanej lektury i wybornego weekendu :) Nie siedźcie za dużo przed komputerem!! :)

czwartek, 13 września 2012

PRZEŁOM NA PIĄTEK

Dziś bez natłoku linków (czy muszę wspominać, że to był dłuuuugi tydzień? ;) ), za to z jednym, pozornie trywialnym klipem video. Pozornie:


Bo oto jest pierwsze video nakręcone przy użyciu Glass (gogli-okularów Google). Osobiście średnio mnie ekscytuje moda i jej zaścianki, ale jakże fascynująca jest perspektywa widzenia śwata oczami innych, obsługiwania urządzenia elektronicznego wzrokiem... science fiction staje się codziennością, i nie jest to tylko jakiś tani chwyt reklamowy. Schowaj się iPhone5, ja czekam na Glass :)

 UPDATE

Dyskusja z makromanem uświadomiła mi, że z powyższego filmiku nie jest jasne jak przełomowym urządzeniem jest Glass. Kolejne video może to lepiej uzmysłowić:



Tak, tak, nie mylicie się, Glass jest obsługiwany wyłącznie przy pomocy wzroku i głosu! makroman słusznie zauważył, że to będzie prawdziwa rewolucja dla ludzi niepełnosprawnych, choć nie tylko. Zapraszam do przyłączenia się do dyskusji poniżej!

wtorek, 11 września 2012

NAUKOWY OGON EUROPY?

Czytaliście dzisiejszą "Wyborczą"? Znów tam mowa o porażce polskiej nauki, tym razem w odniesieniu do rozdanych wczoraj przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych grantów naukowych dla młodych naukowców. Statystyki brzmią groźnie, jeśli nie przerażają: do wzięcia było ponad 800 milionów €, które zostało rozdysponowane pomiędzy 536 naukowców z całej UE. Wśród tych 536 szczęśliwców znalazł się.. jeden Polak. A precyzyjniej: Polka. Dr Justyna Olko z UW badająca "etnohistorię i antropologię Mezoameryki prekolumbijskiej i wczesnokolonialnej oraz filologię i lingwistykę języka nahuatl (popularnie nazywanego azteckim)". Dziewiąta Polka w ogóle, która kiedykolwiek otrzymała tego rodzaju grant, pierwsza w dziedzinie humanistyki. Brawo!

Czasy się zmieniają - nie wystarcza już masowo uprawiać byle jakiej nauki,
trzeba skutecznie popularyzować i promowaćswoje pomysły, by
uzyskać środki na kontynuowanie swoich badań.  Źródło: flickr

"Gazeta" ubolewa nad tą porażką Polski, dobija czytelników poniżającym poziomem polskiej nauki. Wszystko to w tonie ostatnch artykułów dotyczących na przykład niskich notowań polskich uniwersytetów na świecie czy zaskakująco nieskiego poziomu ogólnej wiedzy naukowej  wśród naszych rodaków. Chcę się jednak zastanowić co jest naprawdę nietak. Po pierwsze, "Gazeta" nie podaje ile aplkacji zostało w ogóle nadesłanych. Tylko mając taką informację możemy rzetelnie ocenić nasz sukces (czy też porażkę). Średnio tylko 11% aplikacji zostaje nagrodzonych. Czy polska "skuteczność" plasuje się dużo powyżej czy poniżej tego poziomu? po drugie, zgadzam się Tomaszem Dietlem, który: 
[prof. Tomasz Dietl z Instytutu Fizyki PAN] tłumaczy, że w polskiej nauce brakuje liderów oraz mechanizmów wymuszających podejmowanie ambitnych tematów i projektów. Naukowcy boją się ryzyka i zmian, nie wierzą we własne siły, są niechętni do współpracy, a często zawistni. Żeby zdobyć grant, trzeba przekonać członków komisji oceniających, że ma się najlepszy pomysł. Wielu polskich uczonych tego nie umie.
Bo nie wierzę w mierny poziom polskich intelektualistów, szczególnie tych młodych (a do tych były kierowane granty): z mojego doświadczenia wynika, że bardzo wybijamy się na tle innych nacji pod względem kreatywności i pomysłowości. A pisanie aplikacji o granty to nie lada sztuka i to sztuka sama w sobie. Bo nawet jeżeli mamy wyśmienity pomysł na przełomowe badania, a nie jesteśmy w stanie go odpowiednio "sprzedać" - wtedy nici z naszego grantu (a w dłuższej perspektywie, pewnie i z naszej kariery). Na zagranicznych uniwersytetach organizowane są nagminnie spotkania, warsztaty czy kursy na temat pisania grantów, a za wiele z nich trzeba słono płacić. I nikt nie ma z tym problemów, bo wiadomo jest, że umiejętność skutecznego pisania aplikacji o granty jest w cenie. Nie jestem przekonana, czy taka świadomość istnieje na polskich uniwersytetach. Dodatkowo, aplikacje o granty to nie tylko określona forma "sprzedawania" swojego pomysłu, to również umiejętność wyjaśnienia w sposób przystępny, popularny dlaczego nasz pomysł jest taki dobry i dlaczego warto finansować nasze badania. A o popularyzowaniu nauki w Polsce już pisałam na tym blogu wiele razy (wystaczy kliknąć etykietę "popularyzacja"). 

Tak więc nie płakałabym niepotrzebnie nad polską naukę. Tylko wzięła siędo roboty i zaczęła uczyć się od najlepszych "miękkich" umiejętności "sprzedaży" swojej wiedzy i dobrych pomysłów.

czwartek, 6 września 2012

PIĄTKOWA LINKOWNIA 6

Wakacje, wakacje i po wakacjach! A tu się tyle działo w nauce - jest tyle artykułów, o których najchętniej napisałabym osobne posty, ale rzeczywistość zmusza mnie do wciągnięcia ich do Piątkowej Linkowni mając nadzieję, że oryginalne artykuły sprowokują Was do ich komentowania :) Przestrzeń komentatorska stoi otworem!

Czy psy mogą zapobiec rozwojowi niebezpiecznych dla ludzi bakterii? Wiele wskazuje na to, że tak - a to poprzez... przeganianie mew z plaż!

Technologia stanęła na głowie! Jak donosi ostatnie Science, jesteśmy już w stanie uzyskać niemalże kompletny genom człowieka, który żył ponad 50 000 lat temu! O tempora!!

Nie koniec na tym! Co więcej, jesteśmy na jak najlepszej drodze do tworzenia plemników ze.. skóry. W sporym uproszczeniu, oczywiście :) Po szczegóły proponuję zaglądnąć tutaj.

Co by się trochę otrząsnąć z szoku technologicznego, warto wyskoczyć na szklaneczkę piwka. Ale jaką szklaneczkę? To nie jest pytanie bez znaczenia, jako, że kształt szklanki może wpłynąć na szybkość z jaką ją opróżnisz!

Picie piwa jest zdecydowanie wielkim przywilejem. Czy przyszłym pokoleniom przyjdzie, w obliczu przeludnienia naszej planety i dramatycznego spadku ilości pitnej wody i dostępnego pożywienia, jeść robaki i pić.. siuśki?

I wreszcie na koniec: ochrona środowiska z najwyższej półki! Prezydent Władimir Putin wskazuje żurawiom właściwą trasę migracji!

Do przeczytania wkrótce!