Google Website Translator

środa, 25 kwietnia 2012

BYĆ ODPORNYM ZA SPRAWĄ CUDZYCH GENÓW...

...niemożliwe? A jednak! i to już nie chodzi o żonglowanie genami między różnymi szczepami bakterii, które dzięki temu mogą tak szybko uzyskać odporność przeciw antybiotykom, chociażby. Tym razem mówimy o czymś zupełnie innym i co najmniej tak samo ekscytującym: tajemniczy owad Riptortus pedestris uzyskuję odporność przeciwko środkom owadobójczym dzięki.. symbiotycznym bakteriom żyjącym w jego przewodzie pokarmowym, jak donaszą japońscy naukowcy w najnowszym PNAS!

Jak to działa?

Ano tak, że zamiast czekać na korzystne mutacje lub szczęśliwą rekombinację genów przodków (wszystko to losowe i czasochłonne!), które doprowadziłyby do uodpornienia się na insektycydy, owady te wykorzystują do tego bakterie z rodzaju Burkholderia. Niektóre szczepy tych mikroorganizmów rozkładają środek owadobójczy fenitrotion w celu zdobycia dla siebie energii, ale w efekcie neutralizują jego szkodliwe działanie dla swego żywiciela.  Ale o czym trzeba pamiętać, większość szczepów Burkholderii nie mają takich właściwości.

A oto bohaterwie tego postu:po lewej owad Riptortus pedestris we własnej osobie; po prawej jego przewód pokarmowy ze szczególnym wskazaniem okolicy, zamieszkanej przez symbiotyczne bakterie z rodzaju Burkholderia.
Źródło: Kikuchi et al. 2012


A czy skuteczne to?

Nawet bardzo. Ponad 70% owadów z bakteriami rozkładającymi fenitrotion  przeżywało ekspozycję na ten środek owadobójczy, w porównaniu z tylko 10-20% owadów posiadającymi bakterie bez 'rozkładających' właściwości.

Ale..?

Bakterie, o których mowa są organizmami wolnożyjącymi, pobieranymi przez nasze owady wraz ze zjadaną glebą jeszcze w stadium larwy. Nie ma żadnych dowodów sugerujących, że bakterie te są przenoszone z rodziców na potomstwo czyli, że każdy osobnik musi na własną rękę "zdobyć" swoją pulę bakterii.

No i co z tego?

Ano to, że raczej nie można tutaj mówić o jakimkolwiek planowaniu czy strategii ze strony owadów. Siłą rzeczy w glebach spryskiwanych fenitrotionem można znaleźć więcej bakterii rozkładających ten związek - czyli łatwiej jest "wyłapać" je owadom i przysposobić w swoich kiszkach.

Niezależnie od wszystkiego, nie są to dobre wieści dla rolników uprawiających soję - bo to głównie na niej pasożytują opisywane owady.

Odporność (którą można dosłownie "złapać"!) dodaje jeszcze jeden element do i tak bardzo skomplikowanej układanki o nazwie "ewolucja odporności" i tworzy nowe pytania o to, jak sobie z nią radzić w rolnictwie. 



ResearchBlogging.org Kikuchi, Y., Hayatsu, M., Hosokawa, T., Nagayama, A., Tago, K., & Fukatsu, T. (2012). Symbiont-mediated insecticide resistance Proceedings of the National Academy of Sciences DOI: 10.1073/pnas.1200231109  

niedziela, 15 kwietnia 2012

CZY CZERWONE MIĘSO NAPRAWDĘ NAS ZABIJA?

W ubiegłym miesiącu zrobiło się głośno o szczególnym artykule opublikowanym przez naukowców z Harvard School of Public Health. gdzie rzekomo pokazano, że jedzenie czerwonego mięsa zwiększa ryzyko zgonu o blisko 20%. Media oszalały. BBC podchwyciło temat momentalnie, omawiając badania podczas porannych serwisów informacyjnych i w godzinach najwyższej oglądalności. Zresztą  większość gazet w Wielkiej Brytanii zaraz też prześcigało się w czerwono-mięsnej panice. Polska nie pozostała w tyle, publikując podobne doniesienia na takich portalach jak Gazeta WyborczaTVP, Wprost czy PAP.

O co tyle hałasu?

Otóż wspomniani badacze podsumowali dane o diecie, zachorowalności i śmiertelności w sumie ponad 120 000 pracowników służby zdrowia i pielęgniarek - uczestników badania epidemiologicznego. Uczestnicy ci za sprawą formularzy donosili naukowcom co 4 lata o szczegółach swojej diety, nałogach, masie ciała, itp. A działo się przez niemała ponad 20 lat. Gdy badania zostały zakończone, badacze wzięli wszystkie dane i sprawdzili czy jakiś szczególny czynnik ich stylu życia ma związek ze śmiertelnością czy zapadalnością na którąś z chorób. No i Eureka! Okazuje się, że jeśli porównamy ze sobą osoby, które spożywały najwięcej czerwonego mięsa z tymi, które spożywały go najmniej, to okazuje się, że te pierwsze mają podwyższone ryzyko śmierci o 7-19%.

A teraz: co to wszystko znaczy? I czy musimy już na zawsze pożegnać się ze schabowym?

Które mięso wybrać?
Źródło: Wikipedia


1) Epidemiologia obserwacyjna i tylko obserwacyjna.
Przede wszystkim badania te zaliczają się do dziedziny tzw. epidemiologii obserwacyjnej, o której mówi się, że generuje hipotezy do testowania. Dlaczego? Bo tutaj na podstawie najczęściej bardzo dużej próby pacjentów szuka się związków (to jest korelacji) między chorobami/śmiertelnością a potencjalnymi czynnikami ryzyka. Piszę korelacji, która wcale nie musi oznaczać przyczynowości. Aby przekonać się czy nawet bardzo silna korelacja faktycznie wskazuje związek przyczynowo-skutkowy, należy przeprowadzić porządny eksperyment. W tym przypadku oznaczałoby to w najprostszym przyspadku podzielenie losowych pacjentów (lub takich o bardzo zbliżonym trybie życia, zależy od naszej strategii i dostępnych funduszy na badania) na dwie grupy: wegetarian i "czerwonych mięsożerców". Podczas trwania eksperymentu nadzorujący naukowcy powinni sumiennie rejestrować spożywane przez uczestników produkty i ich skład. Później po latach-latach możnaby się przekonać czy grupa mięsożerców faktycznie ma podwyższone ryzyko śmierci w porównaniu z grupą wegetarian. Nic takiego nie miało tutaj miejsca - mamy informacje o korelacji i nic więcej.

[Tak na marginesie: na samym początku pisania tego bloga wspomniałam tylko o tym, a teraz nareszcie wyjaśniam, dlaczego trzeba być ostrożnym w interpretowaniu wyników podobnie przeprowadznych badań, które mogą dotyczyć picia alkoholu (w tym czerwonego wina), jedzenia oliwek, szczypiorku, kaparów czy czego tam sobie chcecie.]


2) Jak nie mięso, to może coś innego?
Z korelacją są problemy. Bo skoro nie możemy powiedzieć, że to czerwone mięso zwiększa ryzyko śmiertelności, to co? Otóż większość mediów zignorowała fakt, że w tym badaniu zwiększona ilość spożywanego czerwonego mięsa była częściej związana z tzw. niezdrowym trybem życia (to jest paleniem, piciem alkoholu, brakiem ruchu) i jego wskaźnikami (wysokim BMI, ciśnieniem krwi, itd). Te czynniki zacierają prawdziwy obraz związku między spożywaniem mięsa (i niezdrowym trybem życia w ogole) a śmiertelnością i na podstawie samej tylko korelacji niewiele możemy na ten temat powiedzieć.

3) Ryzyko śmiertelności to nie śmiertelność
Media komentując ten artykuł najczęściej pisały o wzroście śmiertelności (a 20% w tym przypadku istotnie oznaczałoby ludobójstwo!), co jest albo niezrozumieniem wyników badań albo celową manipulacją. Opisywany artykuł donosi o wzroście ryzyka śmiertelności u osób jedzących czerwone mięso.  Co za różnica? Fundamentalna! Wyobraźmy sobie populację wegetarian, gdzie śmiertelność wynosi 25% (i jej ryzyko jest na stałym poziomie R = 1). Następnie pomyślmy o populacji "czerwonych mięsożerców". Jaka byłaby ich śmiertelność, jeśli zwiększymy poziom ryzyka śmierci do R=1.2 (większe o 20%)? Wtedy mnożymy śmiertelność wegetarian przez zwiększone ryzyko śmierci, co daje 0.25 x 1.2 = 0.3 = 30%. Tak więc całkowita śmiertelność "czerwonych mięsożerców" zwiększyłaby się w sumie o 30% - 25% = 5%. Natomiast gdyby śmiertelność wegetarian wynosiła na wstępie 5% (dużo bardziej realistyczny scenariusz), to śmiertelność mięsożerców wyniosłaby wtedy 0.05 x 1.2 = 0.06 = 6%! Oznacza to, że różnica w śmiertelność między wegetarianami a mięsożercami wyniosłaby zaledwie 1% !

Tak więc raz jeszcze trzeba uważać co się czyta w mediach i warto się 5 razy zastanowić (i 10 razy spawdzić sens samych informacji) zanim totalnie zmienimy naszą dietę i wywrócimy nasze całe życie do góry nogami.

Do szerszej dyskusji (i krytyki!) wybujałych interpretacji opublikowanych przez Harvard School and Public Health badań zapraszam na anglojęzyczne blogi: Zoe Hardcombe czy Gary'ego Taubesa


Do przeczytania wkrótce!




ResearchBlogging.org
Pan, A., Sun, Q., Bernstein, A., Schulze, M., Manson, J., Stampfer, M., Willett, W., & Hu, F. (2012). Red Meat Consumption and Mortality: Results From 2 Prospective Cohort Studies Archives of Internal Medicine, 172 (7), 555-563 DOI: 10.1001/archinternmed.2011.2287

POWRÓT I NOWOŚCI


Po długim (DŁUGIM!) czasie nie-pisania spowodowanym zawirowaniami w mniej wirtualnym świecie (tak, tak, pożegnałam się już z Anglią i piszę teraz do was z zaśnieżonej Szwecji) wracam do blogowania i moich wydurzeń o nauce, jej odkryciach i popularyzacji.
Ale zanim przyjdzie co do czego, to muszę uprzedzić, że właśnie rozpoczęłam mój ostatni rok doktoratu, więc na pewno rzadziej będę publikować kolejne posty, choć z pewnością chęci mi nie brakuje - gorzej z czasem...

Co więcej, żeby nie było zbyt łatwo, rozpoczęłam pisanie angielskiego bloga poświęconego chwale i wyzwaniom kariery uniwersyteckiej: scienceprone.  Tak więc tych z was, dla których angielski nie jest językiem zupełnie obcym, zapraszam do śledzenia i komentowania również tego bloga.

Do przeczytania wkrótce!