Google Website Translator

wtorek, 11 września 2012

NAUKOWY OGON EUROPY?

Czytaliście dzisiejszą "Wyborczą"? Znów tam mowa o porażce polskiej nauki, tym razem w odniesieniu do rozdanych wczoraj przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych grantów naukowych dla młodych naukowców. Statystyki brzmią groźnie, jeśli nie przerażają: do wzięcia było ponad 800 milionów €, które zostało rozdysponowane pomiędzy 536 naukowców z całej UE. Wśród tych 536 szczęśliwców znalazł się.. jeden Polak. A precyzyjniej: Polka. Dr Justyna Olko z UW badająca "etnohistorię i antropologię Mezoameryki prekolumbijskiej i wczesnokolonialnej oraz filologię i lingwistykę języka nahuatl (popularnie nazywanego azteckim)". Dziewiąta Polka w ogóle, która kiedykolwiek otrzymała tego rodzaju grant, pierwsza w dziedzinie humanistyki. Brawo!

Czasy się zmieniają - nie wystarcza już masowo uprawiać byle jakiej nauki,
trzeba skutecznie popularyzować i promowaćswoje pomysły, by
uzyskać środki na kontynuowanie swoich badań.  Źródło: flickr

"Gazeta" ubolewa nad tą porażką Polski, dobija czytelników poniżającym poziomem polskiej nauki. Wszystko to w tonie ostatnch artykułów dotyczących na przykład niskich notowań polskich uniwersytetów na świecie czy zaskakująco nieskiego poziomu ogólnej wiedzy naukowej  wśród naszych rodaków. Chcę się jednak zastanowić co jest naprawdę nietak. Po pierwsze, "Gazeta" nie podaje ile aplkacji zostało w ogóle nadesłanych. Tylko mając taką informację możemy rzetelnie ocenić nasz sukces (czy też porażkę). Średnio tylko 11% aplikacji zostaje nagrodzonych. Czy polska "skuteczność" plasuje się dużo powyżej czy poniżej tego poziomu? po drugie, zgadzam się Tomaszem Dietlem, który: 
[prof. Tomasz Dietl z Instytutu Fizyki PAN] tłumaczy, że w polskiej nauce brakuje liderów oraz mechanizmów wymuszających podejmowanie ambitnych tematów i projektów. Naukowcy boją się ryzyka i zmian, nie wierzą we własne siły, są niechętni do współpracy, a często zawistni. Żeby zdobyć grant, trzeba przekonać członków komisji oceniających, że ma się najlepszy pomysł. Wielu polskich uczonych tego nie umie.
Bo nie wierzę w mierny poziom polskich intelektualistów, szczególnie tych młodych (a do tych były kierowane granty): z mojego doświadczenia wynika, że bardzo wybijamy się na tle innych nacji pod względem kreatywności i pomysłowości. A pisanie aplikacji o granty to nie lada sztuka i to sztuka sama w sobie. Bo nawet jeżeli mamy wyśmienity pomysł na przełomowe badania, a nie jesteśmy w stanie go odpowiednio "sprzedać" - wtedy nici z naszego grantu (a w dłuższej perspektywie, pewnie i z naszej kariery). Na zagranicznych uniwersytetach organizowane są nagminnie spotkania, warsztaty czy kursy na temat pisania grantów, a za wiele z nich trzeba słono płacić. I nikt nie ma z tym problemów, bo wiadomo jest, że umiejętność skutecznego pisania aplikacji o granty jest w cenie. Nie jestem przekonana, czy taka świadomość istnieje na polskich uniwersytetach. Dodatkowo, aplikacje o granty to nie tylko określona forma "sprzedawania" swojego pomysłu, to również umiejętność wyjaśnienia w sposób przystępny, popularny dlaczego nasz pomysł jest taki dobry i dlaczego warto finansować nasze badania. A o popularyzowaniu nauki w Polsce już pisałam na tym blogu wiele razy (wystaczy kliknąć etykietę "popularyzacja"). 

Tak więc nie płakałabym niepotrzebnie nad polską naukę. Tylko wzięła siędo roboty i zaczęła uczyć się od najlepszych "miękkich" umiejętności "sprzedaży" swojej wiedzy i dobrych pomysłów.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://filologiacyfrowa.wordpress.com/2012/09/17/obywatele-nauki-oddolny-ruch-spolecznosci-naukowej/

    OdpowiedzUsuń